Chodzenie po
bagnach wciąga. Pisanie bloga również, dlatego w tym tygodniu przedstawię
kolejną talię turniejową tym razem z nieodległej przeszłości. Był to bodajże
drugi-trzeci warszawski turniej z Musterem: http://www.warhammer-inwazja.pl/index.php?p=5&&t=988
Orki były rasą, którą niemal zajeździłem do cna w zeszłym sezonie.
Zielone agro- kontrolne talie to wymarzone opcje dla osób palących. Zwycięstwa,
jak i przegrane przychodzą dość szybko, w przerwie poza relaksem możemy
podpatrzeć talie przeciwników, normalnie same plusy ;-) Zacząłem nimi grać
przez przypadek, na jednym z turniej pochrzaniły mi się talię, wziąłem przez
przypadek deck Marty zamiast swojego. Zatraciłem się w nich do reszty: -
palenie strefy za dwa kasy , całkowity reset stołu, nieprzewidywalny w swojej
przewidywalności (jak pisał Przemo) rytuał. Chyba ze względu na nieodłączny
duet Rytuał/Grimgor tak mi się nim dobrze grało. Był to początek 5 cyklu, na
horyzoncie pojawił się Eltharion the Grim, na tamte czasy Grimgor był często
jedyną szansą powstrzymania bazującego zwykle na wielu suportach HE. Duet
Rytuał/Grimgor fascynował mnie od zawsze z jeszcze jednego powodu. Potrafił
odwrócić kostkę, sprawić, że to że jesteśmy drudzy (przypominam w erze przed
Musterem) to nasz atut. Jego pojawienie się w 2-3 turze praktycznie kończyło
grę, a to w konstruowanych przez mnie taliach nastawionych wyłącznie na Rytuał
zdarzało się bardzo często.
O
duecie rytuał/grimgor pisało się już często i gęsto, zazwyczaj obarczając ich
nielichymi epitetami. Należy pamiętać, że mają również swoje minusy. Kiedy
gramy na ripie/rytuale, musimy mieć przynajmniej tyle samo co tych kart
grubasów, którzy tak jak potrafią wygrać gry, tak również potrafią równie
skutecznie zapchać rękę startową. Dlatego w pierwszej - drugiej turze naszym
marzeniem jest dobranie 10-12 kart (najlepiej rip w questa plus eksperymenty),
żeby się nie zapchać. Bardzo boli kiedy w następnej turze po swoim pojawieniu
się spada Grimgor, wtedy najprawdopodobniej dokonaliśmy błyskotliwej akcji
auto- kontroli.
W tak zwanym międzyczasie do swojego kontrolnego naporu dostałem takie cudeńka
jak „Snotlińska inwazja” karty, której chyba nikomu nie trzeba przedstawiać i
na której opiera się całe również dzisiejsze orkowe meta od kontroli, przez
napory a nawet jak ostatnie regionalsy pokazały po kombo talie (bez kitu, nie
kojarzę drugiej tak popularnej i wszechstronnej karty). Jak wystawimy
odpowiednio szybko inwazje w zasadzie możemy sobie składać origami przez resztę
gry, one zrobią za nas robotę.
Drugim
spełnieniem orczego snu jest The
Unending Horde, będąca częściową odpowiedzią na znienawidzone Offering
to Hekarti. Przed nim do obrony przed DE służył bardzo dobrze Scrap Heap,
świetna karta, którą do dzisiaj czasem wrzucam przynajmniej symboliczną jedną
sztukę.
Pisząc
o The
Unending Horde nie mogę nie wspomnieć o moim ulubionym triplecie:
Zębaczątko chroni w ten sposób Bloodthristera i nawet jak będzie systematycznie
zabijane i tak wróci pod koniec tury naszego przeciwnika. Proste i zabójcze.
W dużym skrócie i uproszczeniu Orki „rytuałowe” mają swoje talie, które są dla
nich głównie planktonem – myślę tu o Krasnoludach/ Imperium, mają również swoje
anty- talie, a nawet powiedziałbym anty-rasy, gdyż karty które je skutecznie
stopują są bardzo popularne we wszystkich odmianach elfickich. Mowa tu
oczywiście o Magu Loeca w HE oraz triplecie: arka/offering/kulty w DE.
Przewijarki to jedne z najcięższych paringów dla zielonych, pocieszeniem jest,
że nie tylko dla nich.
Z elfami rasami możemy sobie pomóc wampirzą wstawką- duet Manfred(lub
BDK)/Zamek skutecznie rozbraja wiecznych tułaczy z RTG jasnych oraz wtasowuje
nam cenne jednostki przy ciemnych, ale akurat tego wieczoru się nie załapali do
talii.
Oczywiście jak przeciwko wszystkiemu da się grać również przeciwko Grimgorowi z
jednej/ rzygowi z drugiej strony. Po prostu strefy należy rozwijać symetrycznie
parami: jednostka/wsparcie. To sprawi, że zawsze jakiś młotek tam zostanie. No
chyba, że rytuał/rzyg wejdzie w tej samej turze, co niestety również się zdarza
i to nie tak rzadko. Na to raczej nie ma mocnych, chyba, że w następnej turze
zdejmiemy orkowi Grima. Wtedy obie strony zaczynają od zera i jak w rzewnej
piosence: wszystko się może zdarzyć.
Ostatnia seria poza wszechstronnym musterem, który zwiększa nasze szanse na
rytuał w 2-3 turze dostajemy rajdera, który po prostu jest rewelacyjny idealnie
pasuje do niemal każdego orczego decku:
Lista
opcji, którą daje nam ta karta jest po prostu nieograniczona, wymienię może te
najważniejsze:
- oczywiste zajebiste taktyki za dwa, które orki mają w nadmiarze oczywiście z
nieśmiertelnym Pillage
na pierwszym miejscu;
- dopłata do rytuału, nie musimy aż tak obawiać się o lojalki, ich niedobór
zapewni nam właśnie rajder;
- chyba największa korzyść – nie musimy grać na 4 zasobach żeby rzucać rzygi,
często nasi przeciwnicy o tym zapominają!
Kolejną
świetną kartą którą dostaliśmy pod koniec ubiegłego cyklu jest Creature Pen.
Szuka nam zębaczątek, więc możemy ich mieć mniejszą ilość w talii (u ,mnie
stanęło na 1) oraz daje nam możliwość tasowania decku, bardzo ważna rzecz w
erze Mortella
oraz wszelakich zamków/ Manfredów, które są niemal ostatnio (i bardzo słusznie)
w niemal każdym decku desto.
Tyle teorii czas na szczyptę praktyki.
Ostatecznie na turniej przyszedłem z taką wersją orczego zmaksymalizowanego
rytuału:
Wrażenia
z gier które przetrwały próbę czasu i pamięci:
2:1
Mutinner – orki rush. Pierwsze starcie i od razu bratobójczy wyścig kto
pierwszy dociągnie inwazje. Teoretycznie Sławek powinien ten wyścig wygrać,
gdyż w jego talii były mapy. Ale to nie wystarczyło. Rytuał/ rip to również świetne
karty obronne i to one pozwoliły mi przetrwać miażdżące ataki. W trzeciej grze
kluczowe było zniszczenie jednym precyzyjnym grimgornięciem 2 niekończących się
hord. Rada na przyszłość – jak gracie przeciw rytuałowi kluczowe wsparcia
rozstawiajcie po różnych strefach.
0:1
Bokalus- HE niebezpośrednie obrażenia na true magu. Oooo czy ja mówiłem, że HE
to nieszczególny dla nas przeciwnik? Wykrakałem. W pierwszej grze Mag Loeca
wszedł bardzo szybko i zafundował mi parę jałowych tur, już chciałem przeszukać
rękawy Bokalusa czy nie tam kitra te tony questów ;-) Druga gra poszła już dużo
lepiej, stworzyłem od początku większe ciśnienie i choć magowie również stali długo na stole to zaczęli się po jakimś czasie zamieniać w devki
(co na marginesie również było Bokalusowi na rękę, bo miał dodatkową osłonę pod
moje inwazje). Zabrakło niewiele żeby to zremisować, ale przecież zawsze
brakuje niewiele ;-)
2:1
Vampire- chaos na dodatkach – nasz nowy obiecujący warszawski nabytek grał tego
wieczoru talią Mutinnera, którą pierwszy raz widział na oczy 5 min. przed
rozpoczęciem turnieju. I grał nią naprawdę zajebiście, nie domyśliłbym się,
gdyby mi nie powiedział, wielki szacuj Paweł. W inwazję gra od niedawna,
myślał, że jak wystawi w pierwszej turze 5 młotków do questa to będzie nieźle (
wykopalisko, kuźnia, do spowna dołączony miecz z dyskiem, i chyba jeszcze
Prince do batla).I w sumie miał rację, tyle, że Grimgor zmienił jego instant
win w instant lose. Taki life. Ale się zrobiło Amerykańsko! Pozostałe gry to
było typowe destrowe przeciąganie liny kto kogo pierwszy
(skontroluje/spali/niepotrzebne skreślić). Z chaosem jest o tyle łatwo, że musi
palić swoje devki, więc UTS nie taki straszny oraz rzadko gra na „Spalić to”,
więc nasze hordy w Batlu są raczej bezpieczne (nie zniszczy ich tak łatwo
Questem Raiding
Camps).
2:1
Carnage- przewijarka DE. Nasz drugi anty deck tym razem przełamany z czego
byłem najbardziej dumny tego wieczoru. Typowa Cron, czyli nie jest wesoło od
niemal pierwszej tury, zwłaszcza jak stoją arki i kulty. A stały. W takich
sytuacjach pozbawieni naszych pająków oraz goblinów możemy tylko się modlić o
snotlingi na które DE nie mają żadnej odpowiedzi oraz o komplety rip/blodek/eksperymenty,
które jako jedyne ominą Kulty i przy odrobinie szczęścia spalą strefę.
Szczęście dopisało a ostatnią grę i tak wykończył Grimgor, który w ostatnie
turze zredukował nadmierną nadbudowę królestwa mojego szacownego przeciwnika.
Mając w ostatniej turze drętwe 3 kasy Carnage nie zdołał mi przewinąć tych
ostatnich 10- 12 kart dając mi w ostatniej minucie turnieju zaszczytne drugie
miejsce.
Podsumować
ten post można bardzo łatwo: rytuał, rytuał, rytuał. Co z tego, że nudny jak
ciągle skuteczny ;-) Zdarzyło mi się z niego kiedyś wystawić pająki bo tylko to
mogło mi zapewnić wtedy zwycięstwo. Dlatego nie do końca rozumiem dzisiejszych
tendencji talii orkowych bez niego, ale się z nich bardzo cieszę ;-)
Dobrze mi się piszę o orkach, może niebawem skrobnę jakieś mini vademecum do
tej rasy.
Tymczasem do zobaczenia już za tydzień na regionalsach w Toruniu. To będzie mój
pierwszy tak duży turniej, normalnie mam tremę jak przed maturą ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz